Skip to main content

Transcendencja

Moment przekroczenia własnej granicy, jak nazywają ten stan jedni. Inni piszą o wyzwoleniu z wszelkich ograniczeń. Istnienie na zewnątrz, poza tym, czym byliśmy wcześniej, piszą jeszcze inni.

   Tak, gdy doświadczamy transcendencji, w zasadzie, w każdej postaci, zaczynamy żyć w pełnej świadomości, poza wszelkimi ograniczeniami, a jednocześnie możemy istnieć w pełnym ograniczeniu materialnym, czyli żyć normalnie w ciele. Przy czym materia nie jest postrzegana jako ograniczenie samo w sobie, tylko stan, gdzie odczuwa się jedynie taką formę gęstości, tego, co nas otacza.

   Doświadczając transcendencji, w pierwszym momencie odczuwa się stan nowonarodzenia. Odczucie to można przyrównać do tego, co odczuwa noworodek. Zmęczenie, ale jednocześnie lekkość, bo już dociera do nas, że nas stan jest zmieniony. Później, gdy już się oswoimy z nowym stanem, zaczynamy się rozglądać. Lekkość nawet na moment nie znika z naszej percepcji, choć zaczyna się włączać ciekawość, by zacząć badać ów stan. Pojawiają się inne istoty, które cały czas nam towarzyszyły w tym procesie, by nas powitać, jak i istota, która staje się na pewien czas dla nas przewodnikiem, dopóki nie zyskamy tu pełnego wglądu, by nam towarzyszyć i pomóc się przyzwyczaić.

   Najprzyjemniejsze jest odczuwanie samego siebie, z poziomu własnej istoty, już w żaden ograniczony sposób, jakiego doświadcza się, gdy próbujemy utrzymać stan odczuwania siebie z poziomu materii, ale i tak nas wszystko rozprasza. To znika. Nie ma już żadnych zakłóceń. Odczuwanie jest czyste. Znika w nas też chęć doświadczania, z poziomu ego. Zaczynamy odczuwać jedynie czyste zrozumienie tego, co jest. Tego, kim jesteśmy. Nie oznacza to, że nie odczuwamy niczego na poziomie ciała fizycznego. Odczuwanie jest podobne do poprzedniego. Inaczej to jedynie traktujemy. Z pełnym zrozumieniem. Z pełnym wglądem w to, co jest. Z pełnym podglądem wszystkich wersji zdarzeń.

   Wyobraźcie sobie, jak z czymś takim, można zaplanować swoje życie. Mając wgląd we wszystkie wersje zdarzeń, tego, co się stanie, gdy dokonamy jakiegoś wyboru. Ale, aby było ciekawiej, my już wiemy, jakiego wyboru dokonamy. Może inaczej, jaki wybór musi być dokonany, by się dopełniło to, co się ma dopełnić. Tak może lepiej to wytłumaczę. Brakuje mi słów, wybaczcie.

   Każde zjawisko przebiega w określony sposób. Każde zdarzenie, którego doświadczamy, również. My jednak znajdujemy się już w miejscu, gdzie dokładnie wiemy, dokąd zmierza energia. I widzimy, jakie kroki musi dana np. osoba wykonać, by dojść do miejsca swego przeznaczenia. Nie denerwujemy się wtedy, że coś się nie rozwija w takim tempie, jak byśmy chcieli. Widzimy za to, co musi ta dusza zrobić, by tu dotrzeć. Mamy pełne spektrum wglądu w jej stan, widzimy jej skłonności i jej upodobanie, poglądy i przekonania. Dosłownie wszystko, co może ją na jakimkolwiek poziomie zakłócić, zwieść. A nawet wtedy, gdy zrobić krok w tył, od razu widzimy każdy kolejny krok, który musi nadrobić, by wrócić do stanu, gdzie będzie mogła iść dalej.

   I widzimy od razu, co my sami musimy zrobić, by ją nakierować na to miejsce. Jak się ustawić wobec tej duszy. W jaki sposób możemy jej pomóc, nie naciskając na nią, a jedynie ustawiając się jako inspiracja. Jako energia, którą ta dusza może w końcu zauważy.

   Wcześniej, wnikanie w istotę rzeczy stanowiło dla duszy pewne wyzwanie, naznaczone przez przymus użycia określonych umiejętności, teraz zaś, nie ma już tego. Nie trzeba się nawet na niczym zbyt mocno skupiać. Myślisz i jesteś w tym. Myśl i słowo stają się jednym. Zamiar i przeznaczenie nie stanowią dla siebie przeszkody. Możesz być w ciele i jednocześnie wszędzie, gdzie tylko zechcesz. Znika jakiekolwiek ograniczenie. Widzisz każdą rzecz, zarówno jako obserwator, jak i uczestnik, ale też twórca. A jednocześnie postrzegasz to od strony swojej istoty. Widzisz więc to jednocześnie z zewnątrz i z wewnątrz. Trudno to nawet opisać, bo nic nie zakłóca widzenia wielowymiarowego. Nic nie zakłóca jednoczesności bycia w tym i nie-bycia w tym. Wiecie, co mam na myśli?

   Nie umiemy zazwyczaj postrzegać jednocześnie. Zawsze skupiamy się na jednej rzeczy, czasami przeskakujemy z jednej rzeczy na inną. Jak po kanałach telewizyjnych. Ale na niczym nie umiemy się wtedy skupić. A skupienie na danej rzeczy, bywa czasami już tak dużym wysiłkiem, że aż nas głowa boli.

   To znika. Skupienie nie stanowi najmniejszego nawet wysiłku dla naszego umysłu. Ba, my jesteśmy skupieniem. Jesteśmy zarówno samą czynnością, jak i jej istotą, i to jednocześnie. My je tworzymy i wykonujemy jednocześnie daną czynność. Jesteśmy zatem skutkiem i przyczyną, także jednocześnie. Bytem i nie-bytem także. O czymkolwiek pomyślimy, jesteśmy tym i jednocześnie nie jesteśmy. Jesteśmy każdą fazą tworzenie tego, powoływania tego do istnienia i każdą fazą rozpadu tej energii. Każdym jej przekształceniem i każdą formą stałą, a to wszystko odczuwamy jednocześnie. I, nie, nie miesza nam się w głowie. Nie mamy poczucia przeładowania. Dlaczego? Bo jesteśmy harmonią wszechświata, czystym jego istnieniem i każdą formą nie-istnienia równocześnie. Porządkiem i chaosem. Życiem i śmiercią. Wszystkim. Jednocześnie. I nic nie jest w nas zakłócone, a jednocześnie możemy odbierać każde zakłócenie, jako część określonego procesu.

   Tak też postrzegamy samych siebie. Jako siebie samych, swoje istnienie, a jednocześnie jako nieistnienie. Przy czym, widzimy od razu, w jakiej formie, jako istnienie, ukażemy się samym sobie, w jakiej, innym, by czuli się z nami swobodnie i w jakiej nie ukażemy się nikomu. Nawet sobie. Kto nas będzie widział, a kto, nie. Kto z łatwością ujrzy i zrozumie nasz stan, a kto na nas nawet nie zerknie. Kto się skrzywi na nasz widok, a kto się uśmiechnie.

   Przenikalność jest stuprocentowa, choć to mocno ograniczone słowo. Bo jak opisać przenikalność, by nie ograniczać jej do formy wyobrażenia, że coś jest przejrzyste, przeźroczyste, a jednocześnie, nie jest. Tak, chyba znalazłam dla siebie zajęcie, by znajdować określenia, pozwalające opisywać te stany, bo chciałabym je wam opisywać. Całą tę podróż. Bo jest piękna. Trudna, ale piękna zarazem. Była przynajmniej w jakimś momencie trudna, teraz jest łatwa. I wciąż przecież jestem wśród was. Wciąż mam ciało. I wciąż pracuję, i jest to tak naturalne, że nawet się nad tym nie zastanawiam, czy to ma sens, bo ma. Ale to już odkryłam dawno temu, więc się nie liczy.

   I tylko mój pies, chyba niczego nie zauważa, bo cały czas, jak mu się coś nie podoba, prycha na mnie. On nadal uważa, że jestem jego własnością. Obraża się i wywleka swoją podusię na środek kuchni, bo go nie wzięłam np. na ręce. Nie ma to, jak uznawać się za Pana i władcę cudzej duszy, ba, teraz nawet mojego istnienia.

   Cóż, jutro napiszę wam więcej. Wiecie, ja się dopiero rozglądam w tym stanie. Nadal jestem oseskiem. Nie wymagam od siebie jeszcze za dużo. Choć i tak przebiega to niezwykle szybko. Toż to dopiero czwarty dzień mojego istnienia. Muszę zapamiętać tę datę, bo może czas obchodzić nowe urodziny, siedemnastego czerwca. Może jakieś prezenty? Choć życzenia? Żartuję. Duchowo już zdążyłam przejść je wszystkie w swoim istnieniu, w każdej wersji zdarzeń. Trochę irytujące. Dobrze, że mam ciało i tu obowiązuje czas. Bo niedługo moje imieniny. Matko, jak to człowiek nagle czas docenia. Najlepsze jest jednak to, że mi się humor nie zmienił. A może zmienił, tylko nie zauważyłam. Gdyby się zmienił, powiedzcie.

   I, cóż, do zobaczenia w waszym istnieniu.