Skip to main content

Już tu jestem…

    Odtwarzanie swej przeszłości, codzienne rytuały, wprowadzają do duszy stan stabilności. Wydaje nam się wtedy, że te drobne elementy życia, z których go składamy, nazywając to codziennością, powodują, że jest ono harmonijne. I że nic tego nie zakłóci.

    Trzymamy się tego, bojąc się często, by nic nie wdarło się do naszego życia i nie zakłóciło naszych rytuałów. A gdy tak się dzieje, potrafimy przeżyć ogromny szok, doświadczyć stresu, jakby od tego zależało nasze przetrwanie.

    Jednakże, gdy chcemy dokonać w życiu jakiejś zmiany, musimy postąpić tak, by właśnie zakłócić swoją codzienność. Musimy przecież wprowadzić do naszej codzienności, niepasujący na pozór do niej, nowy element. On zaś może nam ją zakłócić, zaburzyć nasz codzienny rytuał, ale o to w tym chodzi, by ten rytuał został zaburzony. I by odbyło się to nie tylko za naszą zgodą, ale i wręcz z naszej inicjatywy. I tu zaczyna się tworzyć problem. Jesteśmy bowiem tak przywiązani często do starego, że nowe nas wręcz przeraża. A my mamy to wręcz zaplanować, to nowe. Opracować szczegółowo plan wprowadzania poszczególnych elementów zmiany, którą chcemy dokonać. Wręcz stać się już nowym.

    Jak stać się zatem nowym? Jak nie spanikować do końca, nie wycofać się, nie stworzyć w głowie demonów, które nas skutecznie od nowego odwiodą. Bo nie jest to łatwe. Przywiązanie zawsze wygra. Rutyna pokona najlepsze chęci, jeśli nie wesprzemy ich wolą i działaniem. Warto by było dodać do tego jeszcze świadomość, pokorę, mądrość i cierpliwość. I możemy działać.

    A co z tym nowym? Życzymy sobie zazwyczaj, by ten rok był lepszy od poprzedniego. Mój był dobry. Nawet to, że zachorowałam i zmierzyłam się z własnym uporem, że nie zrobię pewnej rzeczy, nie pójdę, nie poproszę o pomoc. Cóż to była jednak za zabawa, pokonywać samą siebie. Upór został, ale został też i przekierowany, by w końcu popracować nad własnymi zdolnościami samo-uzdrawiania. Zdolności mam, potencjał także, tylko zabrakło chęci. No to mi zdrowie o tym przypomniało. Umiesz, ale, cóż, kochana, nie chciało się, to teraz ci się zachce. I zachciało. I to jak zachciało. Reszta już poszła jak z płatka, bowiem, na brak dyscypliny nie mogę narzekać.

    Dlaczego zatem uważam, że poprzedni rok był dobry, pomimo przebytej dość ciężkiej choroby? Bo dużo przetransformowałam. Dużo rozwinęłam, rozciągnęłam swoją świadomość dalej niż bym się mogła spodziewać. Odkryłam w sobie pokłady nowych możliwości, sił i chęci. I działałam. Po prostu działałam. Nie rok był zatem dobry, tylko ja się zmieniałam. Stawałam z dnia na dzień bardziej świadoma. Zmieniając się zaś, czyniłam ten rok udanym.

    Uczyniłam też z nowego zabawę. Ze stawania się tym, kim jestem. To mój cel na ten rok, by to przejawić w pełni. Już w tym jestem, a teraz nich się staje. Już jestem w każdym miejscu, które zamierzam odwiedzić, w miejscu, gdzie chcę podążyć zawodowo, z tym, w dłoniach, i w moim otoczeniu, co stworzę. Już jestem w stanie obfitości i witalności fizycznej. W częstotliwości spokoju już jestem od dawna, więc to jedynie niech wzrasta we mnie, w swej mocy, podobnie, jeśli chodzi o miłość, radość. Szczęścia nie muszę się uczyć, radują mnie bowiem nawet najdrobniejsze rzeczy. Nawet pisanie tego artykułu. Jakąż mam z tego radość.

    I tak, twardo stąpam po ziemi, i zauważam zmiany na świecie, przy jednoczesnym, stu procentowym zanurzeniu w duchowość. Mając firmę, muszę być na bieżąco z każdą zmianą prawną. A jednocześnie, w tym wszystkim, szukam sposobów, by się dostosować do owych zmian. I nieustannie łączę sferę ducha ze sferą materii. To bardzo ułatwia życie.

    Dlaczego zatem ten rok, już jest dobry? Bo jestem w nim już zanurzona, zarówno od strony duszy, jak i myśli, uczuć, a nawet ciałem. I jestem w trakcie procesu wzrastania, więc i on będzie się do tego dostosowywał, a ja do zdarzeń, dziejących się wokół mnie. To ja czynię ten rok, który się dziś rozpoczął, a on czyni mnie.