Skip to main content

Nie-toksyczny cień

    Przyciągając do siebie inne osoby, mówi się, że mogą być dla nas błogosławieństwem lub przekleństwem, nagrodą lub karą, surową lekcją do pobrania lub przewodnictwem, które pomoże nam odnaleźć sens w życiu lub odnaleźć wewnętrzną równowagę.

    To, jak wykorzystamy energię drugiego człowieka i jak ją potraktujemy, zależy już tylko od nas samych. Czasami jednak, choć wydaje nam się, że to inni wnoszą do naszego życia bałagan, bywa, że to my czynimy go bardziej w życiu innych. Że to my się stajemy dla innych przekleństwem i to my musimy zagrać dla danej osoby trudną lekcję. Stać się dla innych katem lub surowym sędziom.  

   Czy myśleliście kiedyś nad własną toksycznością? Zwróciło to waszą uwagę? Zdarzyło wam się usłyszeć np. od kogoś: jesteś wredna, chamska, taka, siaka, owaka! Zabolały was kiedyś słowa o tym, jacy jesteście okropni? Wydały wam się niesprawiedliwe?

   Gdy mamy wskazać osobę toksyczną w naszym otoczeniu, wskazujemy ją zazwyczaj bez trudu. Bez trudu też określamy jej cechy. Moja matka mnie nie kochała – mówimy. Ojciec był katem w rodzinie, moje rodzeństwo było okropne, w szkole mnie poniżano, moi koledzy/koleżanki się nade mną znęcali, mój partner źle mnie traktuje. Co może być oczywiście prawdą. Co jednak wtedy, gdy ten sam zarzut słyszymy pod naszym własnym adresem. Dlaczego tak trudno jest nam zaakceptować te same cechy w sobie? Czy bycie toksycznym jest naprawdę takie złe? Nie jest, ale… wszystko zależy od miejsca, z którego na to spojrzymy.

   Patrząc na własne i cudze zachowanie z poziomu duchowego, wszystko ma sens. Rozumiemy zasadę przyczyny i skutku, lekcje, które musimy sami pobrać, by coś zrozumieć, jak i te lekcje, których my musimy udzielić innym, by i oni mieli szansę coś zrozumieć.

   Patrząc na to samo ze strony doświadczeń ziemskich i ciała fizycznego, nie jest to już tak oczywiste. Igłę w cudzym oku, jak najbardziej, belki we własnym…cóż, no nie jest już tak łatwo jej dostrzec. A przecież… bywamy toksyczni, wredni, czasami wręcz okropni i to nie tylko dla innych, ale przede wszystkim, dla siebie samych.

    No dobrze, tylko, co wtedy?

    Cóż, toksyczność, choć bywa bardzo uciążliwa dla dwóch stron, wcale nie jest ją łatwo określić w sobie, przyznać się do niej, a nawet znaleźć, bo przecież… my? My jesteśmy zawsze w porządku, my tylko mówimy prawdę. My chcemy jak najlepiej. Nawet gdy zwracamy innym uwagę. To gdzie w tym toksyczność, moglibyśmy zapytać?

    A nawet wtedy, gdy już się przyznamy, to od razu stajemy w pozycji obronnej, by nikt nas za to nie osądził. Nie uznał nas za złych, bo źli nie jesteśmy, nie w swoich oczach. Gdy tymczasem, my i źli, i dobrze, i wredni, i surowi, jakby to najłagodniej ująć. I to jest w nas najpiękniejsze. Że i w nas, i winnych znajdziemy komplet tego, czego szukamy.

    Nie uważacie, że świat, gdyby był tylko jednorodny, byłby zwyczajnie nudny? To w tym tkwi całe piękne tej rzeczywistości. Cały czas się wzbogacamy, uczymy, dopełniamy, zderzamy z własnymi i cudzymi przekonaniami. I tak, jest nam ciężko momentami. Czasami lekcje są bardzo surowe i bolesne. Nikt nie neguje ich wymiaru, w odniesieniu do zła, bólu i cierpienia, ale, sami zobaczcie, ile dobra potrafi się w nas jednocześnie wyzwolić, nawet tam, gdzie wydawało się, że zło zwyciężyło. W ten sposób energia się wyrównuje. No i od czego jest karma. W kolejnych wcieleniach role się najczęściej zmieniają. Tylko my tego najczęściej nie widzimy. Większość zaś z nas widzi jedynie swoje życie przez pryzmat jednego wcielenia. I myśli, że tylko tyle będziemy istnieć. I gdy tak patrzymy na życie, to nie dziwi żal wielu dusz, że… dlaczego my, nam, dlaczego innym jest lżej, lepiej, bogaciej, żyją w pełniejszy sposób, lepszych miejscach. I wybaczcie, ale nie będę was teraz przekonywać, że żyjemy więcej, niż jeden raz. Kto wierzy, że tak nie jest, ten i tak nie uwierzy, że jest inaczej. Kto wie, ten wie, bo łatwo to można rozpoznać, trzeba jedynie wiedzieć, na co patrzeć w zachowaniu lub postawie.

    Akceptacja samego siebie nie jest łatwa. Trzeba bowiem przyznać, że się jest wszystkim i ma się w sobie pełen zakres wibracji. A to jest trudne. Uwielbiamy patrzeć na siebie w wybiórczy sposób. Widzieć siebie, jako świetliste istoty, pełne miłości do siebie i innych. A gdzie reszta nas? Naprawdę myślicie, że jedność/źródło puszcza jedynie różowe bąki? Naprawdę tak myślicie?

   Akceptacja swojego cienia, nie musi oznaczać, że od razu staniemy się źli. Źli to my jesteśmy na co dzień, gdy sami siebie negujemy, blokujemy, żyjemy w destrukcyjnych wibracjach, żremy, co popadnie, pijemy i robimy milion szkodzących nam i innym rzeczy. Akceptacja oznacza, że to rozumiemy. Czym jest w nas toksyczność, co ją uruchamia, co ją neutralizuje i przemienia. Rozumiemy ją, jako część procesu uczenia się i doświadczeń. I mamy jedynie utrzymywać ją w stanie równowagi, by nam nie przeszkadzała w naszej duchowej podróży. I tylko tyle. A może, aż tyle…