Skip to main content

Świadomość drugiej części duszy

    Zawsze wiedziałam, że żyję w dwóch ciałach, że gdzieś blisko jest ciało, które zamieszkuje druga część mojej duszy, która kroczy własną ścieżką, zbierając podobnie jak ja doświadczenia, by przyspieszyć proces naszego rozwoju. Wystarczyło jedynie dotrzeć na ten poziom świadomości, który pomógł mi w namierzeniu jego energii i wysłaniu sygnału, że już czas się spotkać.
    Zanim to nastąpiło, spotykałam go jedynie w moich snach, starając się zapamiętać każdy szczegół jego wyglądu, wszystko, co pomogłoby mi w rozpoznaniu go, w jego ziemskiej powłoce. Jak się jednak okazało, rzeczywistość napisała trochę inny scenariusz. To nie ja go odnalazłam, a on mnie.
    I gdy już doszło do spotkania, był tak zasłonięty energią różnego rodzaju doświadczeń, iż w pierwszej chwili nie rozpoznałam go, przynajmniej nie na poziomie ziemskim, jednakże, co niedostrzegalne dla ludzkiego oka, nie stanowi zasłony dla duszy, która nie tylko go rozpoznała, ale wyzwoliła też ogromną ilość energii. Nastąpił rozbłysk.
    Był tak jasny i tak piękny, iż w pierwszej chwili mnie zamroczyło i oszołomiło. Nie mogłam spać, jeść i nie, nie byłam zakochana. Przechodziłam stan zakochania wiele razy i wierzcie mi, potrafiłam to rozpoznać. To była jedność.
    Po niej, gdy minęło kilka dni, energia światła zaczęła spływać w dół, na niższe poziomy i do niższych czakr. Wtedy też, gdy fala przepływała przez ciało przyczynowe, poczułam głęboką miłość. Prawdziwą i inną niż doświadczałam jej podczas stanu zakochania. Znałam ten rodzaj miłości. Pamiętałam go z okresu, zanim inkarnowałam w ciele. Poczułam się jak w domu i nie chciałam, by to się skończyło. Proces trwał jednak dalej. Fala światła płynęła w dół, do coraz niższych poziomów, gdzie lokowały się moje pozostałe ciała, aż dotarła do czakry podstawy i wtedy poczułam, jak budzi się życiowa energia.
    Myślałam, że ten stan będzie trwał wiecznie. Nie trwał jednak. Fala dotarła do najgłębszych poziomów podświadomości, budząc po drodze zapomniane programy, lęki i przekonania, po czym zgasła, zaś kontakt z bliźniakiem stał się dziwnie problematyczny.
    Nawet nie jestem w stanie opisać, jak silnego zaczęłam doznawać bólu i tęsknoty. I sama nie wiedziałam, za czym. Przecież już go spotkałam. Bywały momenty, że stawało się to nie do zniesienia. Dusza nie tylko tęskniła do jakiegoś stanu, ale i uruchamiała wszystko, by znów tego doznać. Zanim jednak doszło do ponownego spotkania, minęły trzy lata, w czasie których, co ciekawsze, prowadziłam nie tylko intensywną pracę nad swoim rozwojem, ale i też czyniłam wiele, by być jak najlepiej przygotowaną na to spotkanie.
     Niestety, jak się często okazuje, doświadczenia ziemskie tak bardzo potrafią zmienić postrzeganie, przesłonić je licznymi wyobrażeniami, iż człowiek zaczynam się bardziej kierować nimi niż tym, co podpowiada mu intuicja. Wyobraźcie więc sobie, że stajecie naprzeciw samego siebie i choć patrzycie w lustro nie widzicie swojego oblicza, tak bardzo przesłania go iluzja. Nie mówię oczywiście o fizycznym podobieństwie, choć i to się zdarza, mówię o podobieństwie wszystkich reakcji, zachowań. Nie zobaczyłam nic.
    Czułam, że to on, ale nie zadziało się już to, co zadziało się za pierwszym razem. Nie było rozbłysku, choć odczuwałam nadal jedność. Poczułam żal. Nie tego się spodziewałam.
    Musiało minąć kilka dni, by dotarło do mnie, że to nie o to chodzi, by za każdym razem czuć rozbłysk. On się już wydarzył, ja zaś miałam po prostu cieszyć się odczuwaniem stanu jedności. Było to tak proste, aż się zaśmiałam, gdy to do mnie dotarło.
Ciągle tego oczekujemy. Uniesienia. Nie musi ono jednak nastąpić. Jedność oznacza, że dotarliśmy do najgłębszego poziomu stanu równowagi. Bądźmy więc tam świadomie, w tej chwili. O ile oczywiście potrafimy.
    Przy kolejnych spotkaniach, podobnie jak za drugim razem, też się nic nie wydarzyło. On opowiadał mi o swoim życiu, swojej drodze, ja mu o swoim życiu. Poczułam się w jakiś sposób rozczarowana. W duszy chciałam czegoś więcej. Nie, nie chodziło o seks. Tęskniłam za stanem uniesienia. Za pełną jednością. Wiedziałam jednak, że jest to w tym momencie nie możliwe do osiągnięcia, z racji zbyt mało rozwiniętej jeszcze u mnie świadomości. Czułam to i w jakiś sposób mnie to bolało. Niecierpliwiłam się. Chciałam, by zadziało się to już, w tej chwili. To był okres, gdy nie miałam jeszcze zbyt dobrze wykształconej ani świadomości, ani cierpliwości, ni pokory. Czułam, że chcę tego całą sobą i wtedy to do mnie dotarło. Że nie chodzi mi o niego. Że chcę się połączyć sama ze sobą, z własnym źródłem, od którego czułam się oddzielona.
    Nie spotkaliśmy się już więcej na żywo. Pozostajemy w kontakcie telefonicznym, czasami rozmawiamy przez komunikator. Nie ma to jednak znaczenia, bo to nie o niego mi chodziło. Mój cel się zmienił. Przestałam tęsknić. Zaczęłam zaś kierować wszystkie siły w stronę podążania w głąb siebie. Robiłam to już wprawdzie wcześniej. Tym jednak razem, z zupełnie inną świadomością. I choć zajęło mi to kilka dobrych lat, dodałam tam, gdzie chciałam dotrzeć. A gdy tam dotarłam i połączyłam się z własnym źródłem, uśmiechnęłam się do siebie, bo to był dopiero początek dalszej podróży.