Skip to main content

Powracanie do siebie po trudach zadania karmicznego

Przychodzi niespodziewanie, niezapowiedziane, choć pracowaliśmy na nie najczęściej wiele wcieleń. I zawsze nas zaskakuje.

   Zadanie karmiczne.

   Nigdy nie wiemy, kiedy nadejdzie. Nigdy nie wiemy, co ze sobą przyniesie i jakie zgliszcza po sobie pozostawi. Bo pozostawi. I choć bardzo byśmy chcieli, nie jesteśmy w stanie się przed nim uchronić. Zapobiec mu. Nie po to je zresztą przygotowaliśmy, w naszym planie zdań karmicznych. A skoro je przygotowaliśmy, wierzcie mi, było dla nas ważne. I wiedzieliśmy, że musi się znaleźć w naszym zestawie zadań na dane wcielenie, bo bez wykonania tego zadania nie poszlibyśmy dalej. Dlatego się na nie zgadzamy. I bez względu na to, jak trudne się dla nas okaże, decydujemy się je wykonać. A jeśli nie uda nam się za pierwszym razem, powtarzamy je w nieskończoność. Powracamy do niego niemalże w każdym wcieleniu. I znowu, i znowu podejmujemy wysiłek, by w końcu dojść do zrozumienia, o co nam w tym wszystkim, tak naprawdę chodzi?

   A im głębszych poziomów dotyka nasze zadanie karmiczne, tym głębsze musi być jego odtworzenie. Jeśli dane doświadczenie, które przerabiamy w zadaniu karmicznym, dotyczyło sfery ducha, odtworzy się w tej sferze. Jeśli sfery uczuć, dotknie sfery uczuć. Jeśli dotyczy sfery mentalnej, i tu musi się zadziać. Podobnie, jeśli chodzi o sferę związków, czy też relacji rodzinnych lub relacji z innymi, obcymi dla nas ludźmi.

Na zadanie karmiczne nie ma sposobu, by mu zapobiec. Musi się zadziać. Musi się ukazać w pełnej krasie, wciągnąć nas w wir zdarzeń. I musimy jeszcze raz zagrać w tę grę. Wejść w dawne role. Nie ważne, ile nas to będzie kosztować sił. Musimy i to wejść, bo tylko tak możemy to rozpoznać i to przemienić. I dopiero wtedy możemy rozpocząć proces wychodzenia z zadania. Dopiero wtedy możemy wciągnąć odpowiednie wnioski. Zobaczyć, co nam ukazała dana lekcja. W czym, od dawna tkwiliśmy. Jakie rodzaj intencji nami kierował. Na co przyzwalaliśmy, że aż stworzyła się karma. To ważne. Nie możemy się przed tym bronić, jeśli chcemy to uzdrowić.     A bywa to surowa dla nas lekcja pokory. Czasami tak surowa, aż może nam brakować tchu. Możemy wręcz krzyczeć z przerażenia, chcieć uciekać na koniec świata. Niestety, przed tym nie ma ucieczki. Dlatego zadanie zaczyna się zawsze na nieświadomych dla nas poziomach. Byśmy, właśnie, nie mogli przed nim uciec.

   I nie ważne, że się rozwijasz duchowo. Możesz już czuć się wysoce uduchowiony. Jeśli masz coś do przepracowania naprawdę mocnego, co może się odtworzyć, dopiero gdy osiągniesz odpowiedni poziom rozwoju duchowego, poczeka na ciebie. I dusze się wtedy odpowiednie znajdą, czekające na ten moment od wieków, i trafisz tam, gdzie masz trafić. I wszystko zadzieje się tak, jak ma się zadziać.

   Bywają oczywiście i lżejsze lekcje karmiczne, gdzie tylko musimy coś wyrównać, przeprosić, oddać, powiedzieć: dziękuję, pożegnać się lub zwyczajnie stwierdzić, że nic tu już po nas. Tych lekcji prawie nie zauważamy. Traktujemy je jak zwykłe doświadczenia życiowe. Zauważamy dopiero te, większego kalibru, które rujnują nasze życie, łamią nasze serce, niszczą nas psychicznie, odbierają nam nadzieję. Ale te lekcje, są jednocześnie najcenniejsze dla nas, o czym często możemy nie wiedzieć. I nie doceniać ich, a nawet traktować jako uwzięcie się na nas, np. losu. Lub czegoś jeszcze gorszego.

   Na szczęście, z pomocą przychodzi nam czas, inni ludzie, zmienność energii, którą odczuwamy w danym momencie. Nawet największy gniew w nas kiedyś minie. Nawet największy żal zostanie kiedyś wypłakany. Czas ma tu ogromne znaczenie. Tak, wiem, są takie sytuacje, których się nie zapomina, ale nie dlatego, że nie działa na nie czas, ale dlatego, że wciąż mamy, w ich zakresie coś do zrozumienia. I, zauważcie, że za każdym razem, gdy powracamy do bolesnych wspomnień, stają się coraz szczuplejsze. Inaczej je postrzegamy. Inaczej do nich podchodzimy. Dlaczego? Bo cały czas, nieustannie trwa w nas proces przemiany. Nieustannie rozwija się nasza świadomość. Nieustannie wzrastamy duchowo. Wykorzystajmy to zatem. Dlaczego nie?

   Tkwienie w emocjach nic nam nie da. Potrzebujemy zrozumienia. Potrzebujemy go przede wszystkim dla siebie samych. Bo to nie niszczy innych, a nas. Właśnie nas, i przede wszystkim nas. I jeśli chcemy siebie uratować, muśmy też pomyśleć i o sobie. Wyciągnąć odpowiednie wnioski z dziejącej się sytuacji.

   Może stanięcie w punkcie równowagi, to już wygórowane oczekiwanie, ale każdy może przecież pomedytować, zastanowić się, przemyśleć sprawę. Pójść do lasu lub zrobić wiele innych rzeczy dla siebie.

   Odpowiedź tkwi w nas samych. W naszym podejściu do tego, czego doświadczamy obecnie. Do tego, jak traktujemy dane zdarzenie. Jak mocno, wywołane emocje, nami wstrząsnęły. Dlaczego wciąż w nich tkwimy? Dlaczego wciąż na nowo, i na nowo je odtwarzamy? I dlaczego biegamy w kółko, od jednej emocji do drugiej. Od żalu do gniewu. Od rozczarowania do chęci odegrania się.

   Kształtowanie zrozumienia, wcale nie jest łatwym procesem. Mamy często problem, by nabrać odpowiedniego dystansu. By ujrzeć swój własny w tym udział, a to ważne. Jak i to, dlaczego na to przyzwoliliśmy? To, jaką to miało być dla nas lekcją. Bo lekcją jest niewątpliwie.

   I najważniejsze, musimy nauczyć się stawiać znak równości pomiędzy nami, a tym, co się dzieje. Jeśli to jest ktoś, to pomiędzy nami, a tym kimś. Nie ma winnych i niewinnych. Jest zdarzenie. Ono się dzieje lub wydarzyło.

   Jeśli zdobędziecie się na odwagę i postawicie ów znak równości, energia nagle się ułoży. Nagle dostrzeżemy, że wina nie leży tylko po naszej lub po drugiej stronie. Bo i my, i ta druga strona, też na pewne rzeczy przyzwoliła. I nie ważne, co się z nami działo w tym momencie, pozwoliliśmy na to. I nie ważne, że będziemy winić o to cały świat, nadal wina leży pośrodku, czego uznanie, tak często przychodzi nam z takim trudem.

   Najważniejsze jednak, byśmy zadali sobie odpowiednie pytania. Bez nich, nie zrozumiemy tego, co się właśnie wydarzyło w naszym życiu lub tego, co się obecnie w nim dzieje. Bez nich nie pojemy, o co mogło nam tak naprawdę chodzić? A zapewne chodziło, skoro nie odpuściliśmy za pierwszym razem. Skoro musimy to powtarzać w swojej karmicznej lekcji. Bo tym ona jest, powtórzeniem jakiegoś zadania.

   Za pierwszym razem, gdy czegoś doświadczamy, jest to tylko doświadczenie. Każde odtworzenie zadania karmicznego, jest związane z kolejnym powtórzeniem lekcji.

   Czy zrozumiemy to teraz? Też nie wiadomo. Wcale nie musieliśmy osiągnąć takiego poziomu świadomości, który nam to umożliwi. Widać to po naszej postawie. Po sposobie, w jaki do tego podchodzimy. Wystarczy nas posłuchać, by zobaczyć, co w nas nadal tkwi, jaki żal, jaki strach, jakie poczucie winy. Wystarczy jedna emocja, by energia zatrzymała w nas pamięć tego zdarzenia na dłużej. I nie wystarczy powiedzieć sobie, więcej na to nie pozwolę. Nie dam się zranić, nie wciągnę się w tę grę. To nie działa. Można to sobie powtarzać w nieskończoność. Raz się wciągnęliśmy, drugi raz też się wciągniemy. Wystarczy, że się zmienią okoliczności i aktorzy.

   I modlić się jedynie za nas trzeba, byśmy wyszli z tego obronną ręką. A jeśli uda się i staniemy w pełnym zrozumieniu, wobec dziejącej się sytuacji, możemy sobie pogratulować. Oto nastąpił dla nas wspaniały moment, możemy w końcu ruszyć dalej.

   Naprawdę sobie wtedy pogratulujcie. Zasłużyliście.