Skip to main content

Inna perspektywa miłości

Jeśli tracisz miłość, znak, że nigdy nie kochałeś. Miłości bowiem nie da się utracić, jeśli choć raz potrafiłeś połączyć się z tym zakresem częstotliwości. Tak jak nie da się zapomnieć własnego śmiechu, stanu odprężenia, przyjemności płynącej z jedzenia truskawek lub lodów. Coś, czego raz doznałeś, pozostanie już w tobie na zawsze jako pamięć lub jako doświadczenie, które z czasem, i owszem, może zlać się z innymi doświadczeniami w jedną całość. Zostać przez niektóre z tych doświadczeń przykryte, jeśli mają negatywne brzmienie. Jeśli jednak umiesz przypomnieć sobie chwile, gdy biegałeś boso po trawniku, gdy się śmiałeś do rozpuku, w zasadzie, z niczego, potrafisz i wejść w stan miłości. To żaden problem. Problem pozostaje jedynie na poziomie twojej chęci. A z tą bywa różnie. Bo może i chcesz, ale… Ale tu pojawia się problem, nasze intencje.

    Pomyśl, skoro tak łatwo jest poczuć miłość, dlaczego na drodze do jej odczuwania, stawiamy sobie tyle przeszkód. Podobnie dzieje się, gdy pomyślimy o szczęściu. Potrafimy postawić sobie tak mocno utrudnić jego odczuwanie, aż dziwne jest, że udaje nam się jakoś w tym stanie zaburzenia funkcjonować. Jakby świat musiał ułożyć się pod nas, byśmy chcieli je poczuć. Jakby wcześniej musiały zająć określone zjawiska, byśmy zwrócili uwagę na jakiś rodzaj uczuć. Jakby musiały poprzedzać go określone zdarzenia, by stan szczęścia mógł w ogóle wystąpić.

    Podobnie jest z miłością. Sami z siebie. Nie. Bo po co? Bo wolimy, by ktoś nas w sobie rozkochał, obdarzył uczuciami. Bo wtedy jest łatwiej, gdy ktoś obcy nas doprowadza do tego stanu lub ktoś bliski. Bo wtedy, gdy ktoś to robi, najczęściej tej osobie na nas zależy, a tego też chcemy, by miłość była poparta jakimś działaniem, zależnością.

    I nie jest to bezpodstawne oczekiwanie. Jest to bowiem częstotliwość, która wytwarza ogromną siłę przyciągania między elementami duszy, zarówno w skali mikro, jak i makro wszechświata. Między tym, co w nas rozdzielone i co rozdzielone wokół nas, i co nam się takim wydaje.

    To miłość powoduje uczucie ponownej chęci połączenia się w jedność. Jest to więc element stworzenia, siła, dzięki której, bez względu na to, jak mocno będziemy czuć się oddzieleni od źródła, na powrót tego zapragniemy, jedności ze źródłem, ponownego scalenia z nim. Dzięki zaś temu, na powrót odczuwamy chęć, by inicjować procesy, które prowadzić nas będą do jedności.

    Poczucie utraty jest więc iluzją i tylko iluzją. Nie jest bowiem trudno coś wydobyć z czeluści zapomnienia, choć dla duszy wydaje się to niemalże cudem, gdy już jej się uda na powrót pokochać, poczuć to, za czym tak bardzo tęskniła w głębi samej siebie. I pewnie dlatego, gdy po czasie, w którym czuliśmy, że utraciliśmy miłość (najczęściej partnerkę lub partnera, kogoś bliskiego), po tym, jak przeszliśmy żałobę, często dość bolesny proces psychoterapii, gdy pojawia się nowa osoba, która znów nas przywraca do odczuwania energii miłości, zachowujemy się jak na głodzie. Rzucamy się wręcz obsesyjnie na tę osobę i chcemy nasycić swój głód, jakby kierował nami strach, że za chwilę znów nam tej energii zabraknie.

    I jest to normalne zachowanie. Tak się bowiem odczuwa głód, a głód odczuwamy, jak łatwo można zauważyć, nie tylko na poziomie fizycznym. I nie dotyczy to jedynie stanu uczuć, gdy zapytamy o głód na poziomie duszy. Odczuwać go też możemy w stosunku do innych form energii. Głodni możemy też być jakiejś intencji, chęci robienia czegoś lub doświadczania jakiegoś procesu.

    Jeśli jednak chcemy zrozumieć, czym jest utrata, musimy najpierw zrozumieć, na czym polega sam proces rozdzielenia i powrotu do jedności. Narodzin i śmierci. Sam bowiem proces uczenia się odczuwania miłości, wbudowany jest w nasze fizyczne i duchowe istnienie, objawiające się więzią, którą budujemy od poziomu podstawowego, którym jest więź z matką, na poziomie fizycznym, aż po więź z istotą stworzenia, która to, jest najwyższą formą doświadczania miłości, a tym samym i jedności. Po drodze możemy zaliczyć wszystkie etapy oddzielenia z sobą, z tym, co w nas męskie i żeńskie, z różnymi formami uczuć i emocji i na powrót odczuwać więź, łączyć się i scalać, poznając po drodze różne formy i stopnie odczuwania miłości i innych uczuć.

    Oba procesy są nam też doskonale znane i bliskie. Jesteśmy przecież częścią stworzenia, co oznacza, że przechodzimy w trakcie swojego istnienia przez te same poziomy doświadczeń i odczuwania. Oddzielamy się od źródła i na powrót do niego wracamy. To zaś, co nazywamy utratą, to jedynie wyobrażenie o tym, jak daleko od źródła się w danym momencie znaleźliśmy. Nigdy bowiem nie jesteśmy oddzieleniu. I nie jest to wymysł, a jedynie umiejętność patrzenia z określonej perspektywy, na cały swój proces rozwoju.