Skip to main content

Dlaczego on nie chce zrozumieć?

Gdy nam się wydaje, gdy mamy wątpliwości lub czegoś nie wiemy, nasz partner już powinien wiedzieć. Powinien czuć, szybciej się domyślić, o co nam chodzi. Wyprzedzać nas niejako w spełnianiu naszych pragnień i być taki, byśmy mogli wyrażać dumę z jego postawy. On już powinien być tam, gdzie nas jeszcze nie ma.

    Traktowanie związku jako czegoś, co ma jedynie zaspokoić nasze pragnienia, powoduje, że szybko się nim rozczarowujemy. Dodając do tego jeszcze nieświadomość własnych, prawdziwych pragnień, szybko docieramy do punktu, gdy nie możemy przy partnerze dalej się rozwijać. Nie widzimy bowiem, że to, co wyraziliśmy wobec partnera jako pragnienie, stało się jednocześnie dla nas sporym ograniczeniem.

    Bo ja myślałam, że on pragnie tego samego, co ja – pada często argument, który, jak nam się wydawało, najmocniej nas połączył z partnerem. Ja pragnęłam miłości, on więc pewnie pragnął tego samego. Ja pragnęłam się wznieść duchowo, on zapewne pragnął tego samego. Ja pragnęłam wieść spokojne, stabilne życie, on zapewne pragnął tego samego.

    A jeśli on nie był świadom swoich prawdziwych pragnień? Jeśli i my nie byliśmy świadomi, że za naszym pragnieniem miłości, stała chęć, by wykorzystać energię partnera i wznieść się jak najwyżej duchowo? Jeśli to, co wyrażamy na głos, to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej i bardzo chcemy w to wierzyć, ale nie te pragnienie nami tak naprawdę kieruje, tylko my o ty nie wiemy o się łudzimy. Inaczej, jeśli choć przez chwilę partner okazał nam miłość i rzeczywiście weszliśmy z nim na pięć minut w jedność. Poczuliśmy to. To pragnienie miłości tak naprawdę się spełniło. I w tym momencie powinniśmy poczuć spełnienie. Bo o to nam chodziło. Koniec zadania. Wypełniło się. Nie powinniśmy oczekiwać od partnera niczego więcej. Ale oczekujemy. Na tym nie koniec. My chcemy więcej. Chcemy czegoś jeszcze, by to trwało, by się rozwijało. By partner zrobił coś jeszcze, wzrósł, byśmy i my mogli wzrosnąć, bo przecież do tego momentu wzrastaliśmy. I było dobrze. Dlaczego zatem miałoby nie być dobrze, dalej. A dalej kończy się najczęściej droga. Brakuje wspólnych zadań. Nie wyznaczamy ich świadomie, a to, co osiągnęliśmy z partnerem, nawet nie pamiętamy, kiedy sobie wyznaczyliśmy jako cel. My tylko wiemy, że pragnęliśmy miłości. Nie wyraziliśmy jasno, że my tej miłości chcemy wiecznie. Lub chcemy jej doznawać przez dłuży czas. Chcieliśmy osiągnąć jedność, osiągnęliśmy. Tylko, co dalej? Bo to nie koniec, jak się okazuje. Nie zniknęliśmy, nie roztopiliśmy się w morzu miłości. Dotarliśmy jedynie do jakiegoś etapu naszej duchowej ścieżki.

    I tu zaczyna się proces, który rozdwaja na powrót ścieżkę jedności. To, co zostało osiągnięte, znów szuka rozdzielenia, by kontynuować proces oddzielania i ponownego schodzenia do jedności. Im szybciej zatem osiągamy z kimś jedność, tym szybciej rozpoczniemy proces oddzielania od siebie. By na powrót szukać w sobie lub z kimś jedności dusz. I to nie ma końca. Tylko to do nas nie dociera. Bo my chcemy dalej, z tym partnerem. A dalej się nie da. Dalej nie ma drogi. I co teraz?

    Trzymać na siłę partnera przy sobie? Można, Pewnie. Tylko, po co? On i tak znajdzie dziurę w płocie i ucieknie. Pozwolić mu pójść? Najlepiej by było, tylko, często, tak dziwnie nam go szkoda. Samemu odejść? Pewnie, dlaczego nie. Tylko, dlaczego tak nam żal go zostawiać? I dlaczego proces rozdzielania się dusz nie jest prostszy, tylko to zawsze jest takie rozczarowujące?

    Można sobie oczywiście wydłużyć drogę z partnerem. Chodzi o drogę do jedności. Wtedy można przeżyć razem wiele ziemskich lat, a i tak na koniec nie osiągnąć jedności, i przenieść sobie wtedy tę relację na kolejne wcielenia. I też jest dobrze. I mamy czas, zauważcie, się sobą nacieszyć. I mamy czas się wysmakować partnera, nasycić nim aż do odczucia sytości. I jeśli wybieracie taką drogę z drugą duszą, nie jest to ani złe, ani dobre, no taki wybór. Nie ma co go oceniać. Podobnie jak ścieżka, którą wybraliście teraz, na to wcielenie, ze swoim partnerem lub partnerami. Czy to przejdziecie z jednym partnerem u boku całą ścieżkę rozwoju, czy to będzie tylko etapik, doceńcie każdą z form, tworzonych przez was relacji. Bo tyle to miało trwać. Tak szybko po prostu spełniliście przy tym partnerze swoje pragnienie wiodące. A argument: bo ja nie tego chciałam. To nie działa, jak widzicie. Bowiem, najlepiej je odczytać w skutku. Skoro to szybko się skończyło, to miało to za zadanie coś mi jedynie pokazać. Coś szybko dopełnić we mnie. Coś pomóc mi naprawić. Ujrzeć własne intencje. Stąd tempo. Krótkie związki, są przyśpieszaczem dla rozwoju. Decydując się na takie doświadczenie, pomagamy szybciej sobie uświadomić, gdzie popełniamy błąd w wyrażaniu pragnień. Jakich zagrożeń nie widzę, wybierając ten np. tym dusz? Które intencje mną wtedy kierują, a mnie się np. wydaje, że ja chciałam tylko miłości z wzajemnością?

    Czy zatem, argument typu: powinien wiedzieć, zmieni coś w naszym rozczarowaniu nim lub zmieni jego postawę? Raczej nie. Dlaczego? Z prostej przyczyny: prawa duchowe są nieubłagane. To zaś, co wyrażamy nieświadomie, ma równie wielką moc, jak to, co wyrażamy świadomie. A to, że my sobie coś tam pobiadolimy, i tak nic nie zmieni. On się nie zmieni. Nasza moc zbawiania nie działa. Nie domyślił się. Nie zmienił dla nas. Nie poczuł tego samego pragnienia. Nie obrał sobie tego samego celu, za własny cel duchowy.

    O, jakże wychodzi z nas, w tym momencie duma. Jakże ona potrafi się urazić, gdy partner chce iść swoją drogą. Gdy nie chce tego samego, nagle, co my. Gdy jasno nam pokazuje, że nie znajduje w nas już tego, czego pragnie. Gdy nas uprzedza i zanim my się zorientujemy, ucieka do innej duszy. A my mu oddaliśmy całą duszę, serce. Czasami nawet i pieniądze lub dom, jakieś przedmioty.

    Czy naiwność nas usprawiedliwia w takim momencie, gdy daliśmy się wywieźć w pole przez partnera, który np. na boku stworzył inną rodzinę, jak można przeczytać czasami w niektórych opowieściach kobiet lub mężczyzn. Zaufaliśmy. I przestaliśmy być czujni. A przede wszystkim, przestaliśmy chcieć własnego rozwoju. Sami o ten rozwój dbać, tylko, uwiesiliśmy się w nim na partnerze. Jakbyśmy od niego oczekiwali, że to on ma nas ciągnąć w tym rozwoju. On ma się zatem starać, on ma o nas zabiegać. On ma nam umilać czas, chcieć, byśmy czuli się kochani. No, żesz… jakbyśmy sami nie umieli się uśmiechać. Niunie bezrozumne, które zapomniały, jak być szczęśliwymi duszami, bez partnera. Sieroty psychiczne, które nie umieją już się cieszyć, bawić, czuć szczęśliwymi, tylko trzeba te księżniczki w nas wiecznie zabawiać. Malutkie córeczki/synusie, niedorozwinięte części naszych dusz.

    Sami sobie odbieramy samodzielność. Nikt nas nie musi jej pozbawiać. Sami siebie niusiamy, pysiamy, wiecznie czynimy niedorozwiniętymi. I dobrze, taką wybraliśmy ścieżkę. I co innym do tego. To nasza ścieżka i my na niej ponosimy konsekwencje. Nikt za nas ich przecież nie ponosi, każdy to czyni za siebie. A wystarczyłaby mała korekta w myśleniu. W patrzeniu na związek, nie jak na coś, co ma mi spełnić, dać, a coś, co jest procesem. Związek to nie nagroda za nasze przeszłe niepowodzenia, a energia, która jest dla nas narzędziem do rozwoju. Pozostaje jedynie się go właściwie nauczyć wykorzystywać, bo nawet najdoskonalsze narzędzie, źle użyte, może nam bardziej zaszkodzić niż pomóc. A złe podejście do związku jako procesu, przyniesie nam szybciej cierpienie niż spełnienie. Widocznie tego jednak potrzebujemy, by w końcu nabrać rozumu i spojrzeć na wszystko z właściwej perspektywy.