Skip to main content

Uduchowieni i samotni

    „Jeśli cię rani, odejdź od niego. Jeśli tobą manipuluje, przeciwstaw się manipulantowi. Jeśli cię okłamuje, nie pozwól mu na to”.

    Nauczyliśmy się być coraz śmielsze w swoim postępowaniu. Coraz odważniejsze w manifestowaniu swoich pragnień. Coraz głośniej i wyraźniej jesteśmy w stanie wyartykułować to, czego chcemy od życia, od partnera. I tylko nie widzimy, że jesteśmy w tym swoim postępowaniu coraz samotniejsze.

    To, że przerwiemy pewien destrukcyjny cykl doświadczeń w naszym życiu, wcale nie oznacza, że stworzymy kolejny związek. Kolejny związek wcale nie musi okazać się też lepszy, partner czulszy, milszy, uczciwszy. Za to my, my jesteśmy przekonane, że zasługujemy na to, co najlepsze. A to najlepsze, jak się okazuje, ma traktować nas, jak gwiazdki z nieba. To „najlepsze” ma o nas dbać, zabiegać. Ma się nami opiekować. Ma nam chcieć nieba przychylać. Ma nas kochać i mamy być dla tego kogoś, najważniejszymi istotami. A on ma świata poza nami nie widzieć.

    – Afirmacje mnie popsuły – usłyszałam ostatnio od mojej znajomej. – Stałam się roszczeniowa. Bo mnie się od życia należy tylko to, co najlepsze.

    – A gdzie w tym wszystkim świadomość? Gdzie rozwój? – zapytałam. – Nie masz potrzeby, by w czymś wzrastać? By pokonywać kolejne etapy rozwoju i cieszyć się samą drogą, dojściem do stanu, który, afirmując, w zasadzie, to chyba nawet nie chcesz osiągnąć. On ci się po prostu należy. Bo na to zasługujesz.

    I to się dzieje coraz częściej. Zasługujemy na to, co najlepsze, jakby to, co najlepsze, było jakimś medalem za zasługi i nam było przyznawane przez los.

    To, że coś sobie afirmujemy, nie oznacza, że my to od losu dostaniemy, bo afirmujemy. A nawet wtedy, gdy uznajemy, że tak ma być i już, też wcale to nie oznacza, że to od losu dostaniemy.  Że będzie nas spotykać tylko to, co najlepsze. Że w zamian za naszą otwartość dostaniemy dobrego partnera. On nie jest nagrodą, a tak podświadomie traktujemy to, co do nas przychodzi po okresie afirmowania. A gdy nie przychodzi, gdy partner się nie pojawia. Jakże często słyszę od kobiet: ale jak to?! Przecież afirmowałam, modliłam się, stosowałam pozytywne myślenie, wszystkie techniki przyciągania.

    No właśnie, gdzie ta nagroda?

    Życie to proces. Związek to proces. Proces, gdzie spotykają się dwie dusze, które znajdują się, często na różnym poziomie rozwoju. I te dwie dusze, by odnaleźć wspólny poziom porozumienia, muszą przejść określoną drogę. Wykonać określoną, często bardzo trudną pracę nad sobą, nad wspólnym polem. A tego już się wielu osobom nie chce. On, najlepiej, by już był na właściwym poziomie rozwoju, świadomy, dojrzały, wręcz oświecony. Bo przecież na to zasługujemy, by już taki był, nawet wtedy, gdy my nie jesteśmy. On już ma rozumieć, że trafił na nas…na nas! No bo przecież my jesteśmy wspaniałe. Boże, jakie my jesteśmy cudowne. My, to jesteśmy darem od Boga dla mężczyzny. I nie ważne, że jesteśmy mało świadome. I nasz cień aż krzyczy, domagając się pracy, przemiany. My nie mamy sobie najczęściej nic do zarzucenia. Nam by wystarczyło, by to on o nas zadbał. My byśmy wstrzymały wszystko.

    A tak nie jest. I jak wiele kobiet się przekonuje, nie wystarczy afirmować, bo i tak się nie dzieje w ich życiu. On się nie pojawia jako nagroda, a własne zaniedbanie, spychanie na czas dalszy pracę nad sobą, powoduje, że wciąż jesteśmy niezadowolone i samotne. I to chyba najbardziej widać w obecnym czasie. Ogromną ilość samotnych ludzi. Ludzi często mniemających się za wysoko rozwiniętych duchowo. Tęskniących za ciepłem drugiego człowieka, a jednocześnie roszczeniowych. Bo im się należy. Bo jak nie jest taki, jak chcą, to już nie włożą wysiłku w pracę nad relacją.

    A on?

    Cóż, on często w obecnych czasach myśli podobnie. Samotność mężczyzn, aż bije po oczach. Wystarczy otworzyć fb. Pragną być kochani, zrozumiani, zaakceptowani, a jednocześnie traktują to, jak nagrodę. Ona ma już umieć ich akceptować, z chwilą, gdy się pojawi. Ona ma już ich rozumieć, choć oni jeszcze sami siebie nie rozumieją. Ona ma już być uduchowiona, świadoma, dojrzała. Ona ma być piękna, wypoczęta, chętna zaspakajać ich wszystkie potrzeby. Oni nie muszą, oni wystarczy, że są.

    I dwie strony cierpią, bo gdzie tu znaleźć takie perełki, chcące, chętne, otwarte i gotowe. I dwie strony są samotne, choć ich pełno i są gotowi wejść w związek. Ludzi, sami zobaczcie, nie brakuje. Chętnych na tworzenie związku nie brakuje, jak można zauważyć. Ludzie szukają, wyrażają wolę, afirmują i cierpią na samotność, bo nikt ich nie chce i oni tak jakoś nie za chętnie chcą. I zauważcie, nie dlatego, że ludzi brak. Brak jedynie tych odpowiednich, co to mieszczą się w ramy nagrody duchowej za lata afirmowania. Bo komu się chce jeszcze rozwijać? Dziś jest się już uduchowionym. Jeden kurs, jedna książka i już się jest uduchowionym. Dziś nikomu się nie chce nikogo dojrzewać, dziś czekamy na tych już wychowanych, dojrzałych, chcących nam nieba przychylać. A co ciekawsze, uduchowieni coraz częściej nas drażnią. Bo oni wiedzą wszystko. Bo w nich nie ma już naturalności. Oni podadzą pięć formułek na każdy stan. Wyślą cię na kilka kursów rozwoju. Każą ci się zmienić, bo to w tobie jest problem, nie w nich. Oni są tylko lustrem. Są… często dla siebie. Lustrem samotności. Bo i przy nich, i w ich oczach coraz częściej widać brak zrozumienia. I widać samotność. Choć oni tego nie przyznają, jak bardzo czują się osamotnienie w świecie, który ich nie rozumie, choć należy im się z tego świata tylko to, co najlepsze…

     Może to o to właśnie chodzi, może to samotność jest w dzisiejszym świecie tym, co najlepszego spotyka człowieka. By w końcu zrozumiał…