Skip to main content

Przyzwyczajeni do samych siebie

    Przyzwyczailiśmy samych siebie do tak wielu rzeczy, które POWINNY BYĆ, aż stały się dla nas czymś naturalnym i przestaliśmy ich pragnąć. Bo przecież już nie pamiętamy czasu, gdy ich nie było.  

    Wstaję rano i zapalam światło. I to światło powinno się zapalić, bo zawsze się zapalało. Ono tam powinno być, podobnie jak ciepła woda w kranie. Nasz umysł przyzwyczaił się do tego i nie myślimy o tym, że tego prądu może nie być, że może nie być ciepłej wody. Nie myślimy o tym, że zabraknie nam kawy, że nie będzie naszego ulubionego jedzenia. Przecież to wszystko jest. W sklepach jest pełno towaru, wystarczy pójść i kupić. I nagle, mała zmiana, wywołująca dyskomfort, powoduje, że pojawia się w nas przerażenie. Kompletnie nie wiemy, co mamy zrobić. Oto co zrobiło z nami przyzwyczajenie. Wykształciło w nas nawyk myślenia, że wszystko jest. Wszystko nam się należy. Wszystko jest nam dane i innym powinno wręcz zależeć na tym, byśmy mieli, byśmy byli szczęśliwi. I takimi ludźmi powinniśmy się tylko otaczać, którym na nas zależy. A takich ludzi jest coraz mniej lub nie ma ich wcale dookoła nas, bo nam też już coraz mniej na innych zależy. Bo, co nas inni… Dlaczego mamy się starać dla innych, chcieć nieba innym przychylać. Dlaczego im ma być tylko dobrze? A my? Czy innym na nas naprawdę zależy?

    Co zatem w nas zabija przyzwyczajenie? Myślenie kreatywne. Nie chce nam się myśleć rozwojowo. Przestajemy pracować nad sobą. Nie nabywamy już nowych umiejętności, a jedynie pielęgnujemy niecierpliwość, że na daną rzecz musimy czekać lub nie dzieje się coś od razu. Bo nawet rzeczywistości powinno zależeć na tym, by było nam dobrze, bo MY przecież na to zasługujemy!

    Tymczasem, gdy pojawia się dezorientacja, gdy coś nas wybija z naszego schematu, okazuje się, że jest to doskonały sprawdzian dla naszej świadomości.

    Dopiero wtedy widać, jak bardzo staliśmy się leniwi, rozkapryszeni, roszczeniowi, uznający tylko swoją rację. Inni się nie liczą. Inni niech się martwią o siebie, co nam po nich. My chcemy dbać głównie o swoje futerko, bo takim staliśmy się społeczeństwem. A egoizm bywa zgubny. I co najgorsze, nie widać go w ogóle, lub widać bardzo mało w tym naszym, mój, moje, dla mnie, ja, ja.

    I wcale nie jest łatwo dostrzec to, co należy zmienić w sobie, w swoim sposobie myślenia, by zmienić swoją rzeczywistość. A żeby było ciekawiej, nabyliśmy już tylu przekonań, wykształciliśmy tak wiele nawyków, przyzwyczajeń, że teraz to mamy problem, by się, choć połowy tego wszystkiego wyzbyć. A trzeba się wyzbyć przynajmniej połowy, by coś się zmieniło.

    Ilu rzeczy musiałabym się odzwyczaić w myśleniu, by zmienić własne życie? Takie zadałam sobie ostatnio pytanie i aż zbladłam, gdy odkryłam, jak mocno nawykowo myślę. Jak bardzo stałam się schematyczna, nawet w rozwoju duchowym.

    Ci, którzy potrafią wyjść poza schemat własnego nawykowego myślenia, mogą dokonać zmiany w swojej rzeczywistości, a tym samym i w swoim życiu. Nie jest to jednak łatwe. Myślenie nawykowe i wynikłe z tego przyzwyczajenie są zmorą tych, którzy postanowili coś z tym zrobić. Bo jak tu się odzwyczaić od czegoś, co w większości i tak wykonam automatycznie. Jak tu nie myśleć w ten sam sposób, skoro przyzwyczaiłam się do tego właśnie sposobu myślenia. Wygodnego, miłego, pełnego błogości.

    O jakże miło myślimy o wygodzie, o przyjemnościach, o tym, jak je sobie dostarczymy. I jeszcze w taki sposób, i taki, i taki. Czyż nie na tym polega spełnione duchowo życie?

   Tylko, czego tak naprawdę uczy nas wygoda? Nawet ta duchowa, rozwojowa. Czyż nie tego, że wszystko przychodzi do nas lekko, łatwo, miło i przyjemnie…